O procesie kardiochirurga Mirosława G. z innej strony

O procesie kardiochirurga Mirosława G. z innej strony

Proces sądowy Mirosława G., jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich kardiochirurgów (któremu funkcjonariusze CBA nadali przydomek „Mengele VII”), był intensywnie śledzony przez media i szeroko komentowany. Koncentrowano się jednak głównie na aspektach związanych z tzw. „dowodami wdzięczności”. Tymczasem, lekarz ten stanął także pod zarzutem mobbingu swych podwładnych. Wątek ten jest nie mniej interesujący i pozwala spojrzeć na świat polskiej kardiochirurgii niejako od wewnątrz. Mirosławowi G. zarzucono mobbing, mający polegać na znęcaniu się psychicznym, uporczywym i długotrwałym poniżaniu podwładnych. Informacje na temat przebiegu rozprawy, składanych przez oskarżonego wyjaśnień i zeznań świadków czerpiemy z przekazów medialnych oraz reportażu sądowego Heleny Kowalik zawartego w książce „Hipokrates przed sądem”.

Choć w sprawie zeznawało wielu świadków – lekarzy, pielęgniarek, pacjentów i członków ich rodzin – skupimy się jedynie na zeznaniach personelu medycznego i wyjaśnieniach samego oskarżonego. Wszystko po to by przyjrzeć się atmosferze pracy w klinice kardiochirurgii jednego ze szpitali klinicznych w Warszawie.

Zacznijmy jednak od pewnego wprowadzenia. Jak podaje tygodnik Wprost, Mirosław G. objął stanowisko, które opuścił nieżyjący już prof. Zbigniew Religa. Oskarżony miał być „wychowankiem” jednego z krakowskich profesorów, który z Religą konkurował o miano pioniera i nestora polskiej kardiochirurgii. To miało rzucać cień na współpracę nowego szefa z dotychczasowymi podwładnymi konkurenta swojego mentora. W procesie przewijał się wątek rywalizowania „szkół operowania” – krakowskiej i warszawskiej.

Oskarżony miał wprowadzić w klinice rygor iście wojskowy. Według świadków miał polecić zlikwidowanie wersalek w dyżurkach, usunięcie z nich telewizorów, a spóźnienia skrupulatnie odnotowywać w zeszycie. O załatwianiu jakichkolwiek spraw prywatnych w godzinach pracy nie było mowy. Pacjentów polecił rehabilitować również w nocy. Niektórzy świadkowie skarżyli się na brak wynagrodzenia za nadgodziny. Wedle zeznań świadków wynagrodzenie lekarzy – asystentów miało składać się z: pensji zasadniczej, premii uznaniowej oraz wynagrodzeń za dyżury (dwukrotność stawki). W rzeczywistości ich wynagrodzenie składało się przede wszystkim z części zasadniczej, pozostałe składniki rzadko uzupełniały podstawę, mimo iż były ku temu przesłanki. Według świadka Michała K., lekarza, miał on rozpoczynać dzień pracy o 7-mej rano, a kończyć nawet o 23, a jego wynagrodzenie mieściło się w przedziale 1500-2000 zł. Rodzić to mogło frustrację.

Oskarżony miał wprowadzić w klinice rygor iście wojskowy. Według świadków miał polecić zlikwidowanie wersalek w dyżurkach, usunięcie z nich telewizorów, a spóźnienia skrupulatnie odnotowywać w zeszycie.

Inny świadek z kolei zeznał, iż z kilkudniowym wyprzedzeniem wnioskował do ordynatora o urlop w sobotę z uwagi na chrzest dziecka. Gdy nadszedł ów dzień szef nakazał asystentowi jechać po serce do przeszczepu, jak twierdzi, jako czwarta osoba do asysty.

Jeden ze starszych chirurgów w zespole oskarżonego opisał go jako „megalomana z dużą dawką oszustwa i hosztaplerstwa”. W podobnym duchu wypowiedział się inny lekarz, określając oskarżonego jako psychopatę, cierpiącego na syndrom Boga. Inny świadek twierdził, iż Mirosław G. „najczęściej operował ze swego gabinetu”, domagając się dopisania go do listy operujących.

Jeden ze starszych chirurgów w zespole oskarżonego opisał go jako „megalomana z dużą dawką oszustwa i hosztaplerstwa”.

Innego chirurga ordynator miał poniżać zwracając się do niego „per chłopcze” oraz kwestionując jego sposób leczenia w obecności pacjentów. Świadkowie potwierdzają przy tym, że szef nigdy nie krzyczał, nie używał wulgaryzmów.

Nie mniej jednak z zeznań świadków wyprowadzić można również wniosek, iż oskarżony był znakomitym operatorem. Podejmował się najtrudniejszych przypadków. Nie lubił się przy tym dzielić wiedzą z asystentami; choć jeden ze świadków dodaje, że szef wysyłał go na kursy szkoleniowe.

Styl zarządzania pracą kliniki miał być zupełnym przeciwieństwem tego, jak funkcjonowała ona za czasów prof. Religi. Co na to wszystko oskarżony?

Oskarżony swoich asystentów ewaluuje dość surowo – jednemu przypisuje brak umiejętności i niesłuchanie rad szefa, innemu lenistwo, zmiany wyznaczonych technik.

Świadkowie zaś zarzucali Mirosławowi G,. iż z jego możliwego poparcia starań o specjalizację z kardiochirurgii uczynił instrument manipulacji podwładnymi.

Świadkowie zaś zarzucali Mirosławowi G,. iż z jego możliwego poparcia starań o specjalizację z kardiochirurgii uczynił instrument manipulacji podwładnymi.

Oskarżony kwestionował srogie oceny pod swoim adresem tłumacząc to przede wszystkim zawiścią. Podkreślał, że asystenci nie zdawali egzaminów specjalizacyjnych, albo nawet nie byli na etapie specjalizacji. Dodał przy tym, iż miał w zwyczaju jawne i dyskusyjne omawianie błędów.

Krytyczny stosunek współpracowników do szefa oskarżony wyjaśniał również w ten sposób, iż przed objęciem przez niego kierownictwa na oddziale panowało bezhołowie organizacyjne, nie było dyscypliny, warunki sanitarne pozostawiały sporo do życzenia. Na pytanie oskarżonego, czy wprowadzony przez niego w klinice rygor służył pacjentowi, jeden ze świadków odpowiada twierdząco. Troska oskarżonego o pacjenta przewija się w zeznaniach wielu.

Składające zeznania pielęgniarki potwierdzają surowość szefa. Przyznają jednocześnie, że większość historii o jego obcesowym zachowaniu znają tylko ze słyszenia. Przejawia się wątek przeciążenia pracą i dużej rotacji personelu. Pielęgniarki opowiadają o braku przerw na śniadanie, wiecznym pośpiechu. Przyznają jednocześnie, że szef dużo wymagał od innych, ale i od siebie. Na oddział „zaglądał” nawet w nocy.

Sądzimy, że te kilka słów opisu przebiegu procesu mogą pozwolić szerzej spojrzeć na sprawę Mirosława G. oraz realia pracy w polskich szpitalach i trudy w wykonywaniu zawodu lekarza (czy to szefa, czy asystenta). Choć obraz oskarżonego rysuje się niejednorodny i niejednoznaczny jedno jest pewne – Sąd I instancji oskarżonego kardiochirurga uniewinnił od stawianego mu zarzutu mobbingu.

Sąd podkreślił, iż na wypowiedziach świadków zaważył początkowy przekaz medialny, w szczególności wypowiedzi przedstawicieli władzy, którzy nazwali oskarżonego bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem i osobą, która miała kogoś pozbawić życia.

Jak stwierdził Sąd „dyscyplina, porządek, niekiedy rygoryzm, podporządkowanie życia prywatnego pracy służyły wyłącznie dobru pacjentów, a nie jak twierdziło oskarżenie zaspokojeniu ambicji, czy też patologiczynych, sadystycznych, skłonności podsądnego”.

Wyrok na chwilę umieszczania wpisu jest nieprawomocny,

Prześlij komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Zobacz również