Około godziny 20:30 dziewięcioletnia dziewczynka spadła ze schodów. Matka widziała końcowy moment upadku – dziewczynka uderzyła policzkiem o parkiet. Bezpośrednio po zdarzeniu dziewczynka była przytomna, skarżyła się tylko na ból policzka, nie miała jednak nawet zadrapania ani zasinienia.
Godzinę po upadku dziewczynka poczuła się niedobrze i zwymiotowało. To wzbudziło czujność rodziców, którzy zdecydowali się zabrać dziewczynkę do SOR. Tam dziecko zostało przyjęte przez lekarza – jedynego, który wówczas dyżurował na tym oddziale.
Lekarz przeprowadził rozmowę z dzieckiem, zbadał je, nie stwierdził żadnych niepokojących objawów neurologicznych. W tym czasie w szpitalu nie było tomografu komputerowego, więc lekarz zlecił RTG głowy. Wykonane przez technika zdjęcie obejrzał sam, albowiem nie było wówczas radiologa. Zdjęcie nie wzbudzało żadnych podejrzeń.
Lekarz uznał, że dziecko jest w dobrym stanie, doznało tzw. lekkiego urazu głowy, nie wymaga obserwacji w szpitalu i wypisał je do domu, przedstawiając listę zaleceń rodzicom, w tym na wypadek pogorszenia się stanu dziewczynki.
Po powrocie do domu, około godziny 23:30 stan dziecka zaczął ulegać gwałtownemu pogorszeniu. Dziewczynka skarżyła się na ból głowy, wobec czego matka podała jej lek przeciwbólowy. Następnie dziecko zwymiotowało dwukrotnie, pogorszył się kontakt, wystąpiły nieskoordynowane ruchy kończyn oraz zaczęło charczeć.
O godzinie 00:29 ojciec wezwał „karetkę”. Przed jej przybyciem dziewczynka straciła przytomność.
Obecny na miejscu lekarz stwierdził objawy nadciśnienia śródczaszkowego i uszkodzenia pnia mózgu podstawowe parametry życiowe dziewczynki wyglądały następująco:
- oddech wydolny, miarowy 21/minutę
- tętno przyspieszono (co sugerowało, że stan nie jest krytyczny przy nadciśnieniu śródczaszkowym, albowiem wówczas tętno zwalnia)
Lekarz nie zdecydował się na podejmowanie czynności resuscytacyjnych, lecz o natychmiastowym wyjeździe do szpitala z oddziałem neurochirurgicznym (godz. 1:00).
W trakcie transportu doszło do zatrzymania krążenia. Lekarz wykonał intubację (dwukrotnie) i bierną tlenoterapię.
O godz. 1:55 karetka z dziewczynką dotarła do SOR. Była w stanie krytycznym – źrenice były areaktywne, na ciele występowała sinica, nie było akcji serca. Co ważne – lekarze przejmujący dziewczynkę stwierdzili, że rurka intubacyjna była umieszczona nieprawidłowo – w przełyku, zamiast w tchawicy. W tej sytuacji wykonano ponowną intubację. Przywrócono na chwilę akcję serca, ale już chwilę później doszło do zatrzymania krążenia. Prowadzona resuscytacja doprowadziła do przywrócenia akcji serca, jednakże z ciśnieniem tętniczym 40/0. Wszystko wskazywał na to, że doszło do śmierci mózgowej wskutek śmierci pnia mózgu. Lekarze mimo wszystko podjęli decyzję o operacji neurochirurgicznej.
Właściwym postępowaniem jest wykonanie diagnostyki tomografem komputerowym, aby wiedzieć co i gdzie operować. Niestety tomograf był niedostępny z uwagi na awarię.
Mimo wszystko podjęto decyzję o tzw. zwiadowczej trepanacji. W trakcie przygotowania do operacji doszło do kolejnego zatrzymania krążenia i zgon mimo dalszych prób resuscytacji. Dziewczynka zmarła o godz. 3:20.
Choć zasadniczą przyczyną śmierci dziewczynki był uraz mózgowo-czaszkowy prowadzący do rozwoju krwiaka nadtwardówkowego, skrajnego nadciśnienie śródczaszkowego, które doprowadziło do wklinowania móżdżku w otwór potyliczny wielki i uszkodzenia ośrodków pnia mózgu to zastanowić się należy nad postępowaniem medycznym wdrożonym wobec dziewczynki. Czy było ono prawidłowe czy też może próby ratowania dziecka przyczyniły się do zgonu dziecka ? Jakie są standardy w postępowaniu z dziećmi po „lekkich” urazach głowy ? Czy zdania specjalistów różnią się w tym zakresie?
O tym napiszemy niebawem – zapraszamy.
przede wszystkim to trzeba było dobrze zaintubowac
wymioty w pierwszej godzinie po urazie byly dzwonkiem alarmowym
Dziecko nie powinno byc odsylane do domu